Życie powoli zastyga. Ulice pustoszeją. Tak, wiem. W regionach turystycznych jest odwrotnie. Wszystko to za sprawą urlopów. Człowiek chce odpocząć od otaczającego świata. W pierwszej kolejności pragnie odetchnąć od miejsca pracy, w którym niekiedy spędza większość aktywnego czasu dnia.

Nie mniejszym zainteresowaniem cieszy się wytchnienie od własnego domu. Częstokroć ten dom wysysa z nas wszystkie siły życiowe choćby był najlepszym miejscem na kuli ziemskiej. Stajemy w martwym punkcie. Natłok pracy w domu przytłacza nas. Wtedy najlepszym remedium jest wyjazd i zdystansowanie się od codziennych spraw. Niestety wielu z nas nie będzie to dane. Czekają remonty, prace w polu i ogrodzie. Może natomiast zabraknąć czasu na wszystkie media, które pochłaniają nasz drogocenny czas. Pudło choćby i całkiem płaskie zamilknie w pokoju gościnnym. Towarzyszyć będzie mu tylko obrastający go kurz.

Sezon ogórkowy to bardzo dobry czas by choć na chwilę porzucić sprawy poziomu centralnego oraz lokalnego. To doskonały pretekst by porozmawiać o czymś pozornie nieistotnym.  Na stronie Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi można odnaleźć spis produktów tradycyjnych. Wśród spisu 138 potraw śląskich prawie 50 pochodzi ze Śląska Cieszyńskiego.  Sądzę, że spis ten nie jest kompletny, ale wiele istotnych dla naszego regionu potraw się w nim znajduje.  Należy zwrócić uwagę na różnorodność kuchni, która oddycha dwoma płucami. Tereny górskie naszego regionu zdominowane są przez strawę typową dla społeczeństw pasterskich. Klasycznym przykładem jest cieszyńska kita wędzona, czyli kawał uwędzonej szynki z tylnej nogi naszego babucia. Danie często serwowane turystom, którzy chcą zasmakować góralskiego klimatu także na talerzu.

Właściwie każde góry powinny kojarzyć się nam z wszelkiej maści serami. Nie inaczej jest w Beskidzie Śląskim. To tutaj górale wyrabiają ser klagany z owczego sera. Swego czasu był to nie tylko podstawowy produkt żywnościowy, ale również waluta. Dzisiaj ser ten najbardziej rozpowszechniony jest na terenie Trójwsi.  Nie sposób tu nie wspomnieć o beskidzkich jelitach, czyli kaszance. Kaszanka przywodzi wspomnienia z dziecięcych lat. Smak prawdziwej uczty w drewnianej chacie pod lasem w Brennej Bukowej. Możecie sobie zabrać te wszystkie ostrygi i kawiory zakrapiane suto szampanem. Jelita to kwintesencja swojskiej kuchni.

Drugim płucem kuchni Śląska Cieszyńskiego są zapożyczenia z kuchni Austro-Węgier oraz innych państw niemieckich ze szczególnym uwzględnieniem Bawarii skąd pochodzą m.in. kluski wątrobiane, których nie może zabraknąć w świątecznym rosole. Lata mijają, a walka o nie - nie ustała. Kultura kulinarna Niemiec (w szerokim tego pojęcia znaczeniu) mocno kojarzy mi się z wykwintnymi wypiekami. To tam powstało wiele misternych wypieków, dla których zgrzeszyłby każdy łasuch. Bardzo cenionym deserem na naszych terenach jest strudel z jabłkami zwany również zawijańcem. Ten wypiek królował na stołach arcyksiążęcych. Dlatego był pożądany na stole każdej szanującej się gospodyni na prowincji państwa Habsburgów. Popularność tego ciasta nie przeminęła wraz z nieboszczką monarchią.

Również dziś na wielu cieszyńskich stołach znaleźć można standardowe dania kuchni austriackiej jak rosół z „frytą”, którego dodatkiem było ciasto naleśnikowe pokrojone w drobne paski. Ulubiona zupa  Franciszka Józefa, czyli kminkowa oraz pieczeń wołowa są w stałym repertuarze cieszyńskich gospodyń. Na cieszyńskim talerzy mogą się również pojawić: łazanki z kapustą, cielęcy sznycel wiedeński oraz kurczak po wiedeńsku.

Jakby wyglądały święta Bożego Narodzenia, czy wesela bez drobnych cieszyńskich ciasteczek? Zabrakłoby regionalnego klimatu i niepowtarzalnego smaku. Wiele osób woli sobie kupić na zamówienie. Najlepsze są jednak te domowe - pieczone przez mamy i babcie. Wśród nich każdy znajdzie coś dla siebie: ule, orzechy, królewskie, orzechową krajankę, czy czeski nugat. A rodzajów jest bez liku. Cieszyńskie gospodynie mimo, że znają co najmniej po 20 przepisów, chętnie zbierają nowe by zaskoczyć swych gości.

Kontynuując temat wypieków i wesel grzechem byłoby pominąć temat kołoczy. Ten tradycyjny wypiek drożdżowy ma bardzo stary rodowód i można się go już dopatrywać w czasach piastowskich. Na Śląsku Cieszyńskim znalazł sobie upodobanie u lokalnej ludności. Kołocze muszą się znaleźć na świątecznym stole. Częstują nim również gospodarze podczas corocznych dożynek. Najczęściej stanowią jednak poczęstunek od pary młodej dla rodziny, znajomych oraz kolegów z pracy.

Kiedy słyszysz dynia, myślisz Halloween. Ciągle opieramy się temu amerykańskiemu świętu (z resztą całkiem słusznie) o celtyckim rodowodzie. Tymczasem dynia jest bardzo, ale to bardzo cieszyńska o czym mogłem się przekonać dzięki mojej teściowej, która z powodzeniem ją hoduje. Cieszyńskie tradycje przetwarzania dyni są bardzo bogate. Powiedzieć, że dynia to tylko krem byłoby trywializacją. Bowiem z dyni można robić marmeladę po cieszyńsku, kompot, dynię marynowaną, dynię po węgiersku, dynię w winie (Ach te Austro-Węgry!). Sądzę, że wszystkich możliwości nie wyczerpałem.

Nie sposób w tym jednym tekście przybliżyć czytelnikowi pełnej gamy barw jaką oferują tutejsze frykasy. Większość z tych potraw można zjeść w lokalnych restauracjach lub kawiarniach. Szukamy egzotyki w daniach Dalekiego Wschodu. Zamawiamy kebaba lub pizze. Zachwalamy wyszukane dania rodem z Master Chefa. Zapominamy, że warto czasem po prostu zjeść coś stela.

tekst i foto: Paweł Czerkowski

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter