fot. pixabay


Gdy ksiądz Tomasz Sroka poprosił mnie o napisanie czegoś na temat „Miłości w czasie zarazy”, trochę zdębiałam. Moja pierwsza myśl: „Jaka miłość? Która?”. Stąd pozwoliłam sobie dodać na początku, przypis „głęboki temat”. No właśnie, bo o jakiej miłości miałabym napisać? Myślę, że nie obejdzie się bez omówienia kilku, które realnie występują w moim życiu.

Miłość przez duże „M”. Jezus Chrystus to moja pierwsza i najprawdziwsza Miłość. Bóg daje mi siłę każdego dnia do tego, by mi się po prostu chciało. By mi się chciało pomagać, uśmiechać, pracować.
Niestety może się wydawać, że Miłość ta została dla nas w tym momencie ograniczona, niejako odebrana. Nie mniej teraz dostałam największą łaskę, dzięki której jeszcze bardziej zauważam obecność Boga w codzienności. Eucharystia – coś co było na wyciągnięcie ręki, stało się na nowo czymś tajemniczym, odległym. Mogę w końcu z dystansu przyjrzeć się całemu misterium i docenić jego wartość.

Z tej najprawdziwszej Miłości wypływają kolejne. Jeżeli z Nim żyję to On daje mi motywację w życiu do działania i do kochania innych, mowa teraz o miłości względem bliźniego. Ta z kolei objawia się w najbardziej trywialnych zadaniach każdego dnia. Uśmiech w stronę drugiego człowieka. Trzymanie języka za zębami, by nie przyczyniać się do kolejnej wrzawy. Pomoc rodzinie: Mamie w codziennych obowiązkach, bratu w nauce, dziadkom przez rozmowę i obecność. Miłość ta okazuje się być w tym czasie szczególnie wymagającą. Oduczyłam się mieszkania z rodziną przez studia. Coś tak prostego okazało się być nie lada wyzwaniem. Na początku oczywiście wszyscy się cieszyliśmy, że możemy, choć przymusowo, spędzać czas z rodziną. Jednak wspólnie przebywanie, każdego dnia bywa uciążliwe i uczy pokory. Nie mniej mimo codziennych, małych trudności dziękuje Bogu za ten czas, którego bym na pewno w normalnych warunkach nie wykorzystała na spędzeniu go z rodziną. Dzięki temu, że jesteśmy razem możemy się wspólnie modlić, a to jest niesamowitą motywacją do modlitwy osobistej.

Miłość narzeczeńska. Na odległość. Momentami obecny czas wnosi smutek w serce, gdy ponownie coś tak normalnego jak wspólna kawa, rozmowa czy spacer okazują się niemożliwe. Jestem obecnie w domu rodzinnym, gdzie mieszkamy z dziadkami. Mój narzeczony z racji charakteru swojej pracy, codziennie jeździ do klientów, sklepów, ma częsty kontakt z innymi ludźmi, co uniemożliwia nam całkowicie kontakt, bo z tyłu głowy mamy wciąż bezpieczeństwo nie swoje, ale osób nam bliskich. Dlatego uczymy się generować dla siebie czas przez media społecznościowe, pijemy wspólnie kawy na odległość. Nawet ostatnio Łukasz zabrał mnie wirtualnie na spacer po ogrodzie. Wiem, dość zabawne, ale trzeba przyznać, że chłopak jest pomysłowy i ma gest.

Jednym słowem Miłość w dobie zarazy, która ma wiele oblicz, na każdej płaszczyźnie staję się bardziej wymagająca. Ukazuje nam swoje kolejne strony, których nie mielibyśmy okazji w normalnych warunkach zauważyć. Dzięki temu co się dzieje możemy w końcu uczyć się wdzięczności za: dar Eucharystii, za kapłanów, za czas z bliskimi oraz za wiele innych rzeczy. Najlepszym lekarstwem na to co się dzieje niech będzie „wdzięczność” za to co możemy zobaczyć, doświadczyć.

Aleksandra Gworys - Oazowiczka, absolwentka KLO w Cieszynie, obecnie studentka UŚ Filologii germańskiej w Katowicach, dla studentów i młodzieży na Instagramie jako „uBogastudentka”.
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter