Czytam w niedzielne po południe myśliciela zapomnianego, zagrzebanego w antykwarycznych półkach – Karola Ludwika Konińskiego. W swoim artykule o poetach medyckich przywołuje Beatę Obertyńską żyjąca na przełomie XIX i XX wieku. Czytając jej wiersz, którego tytuł sobie sam stworzyłem na potrzebę chwili; Bliżsi mi są Ci którzy nie doszli… odnajduje rys bliskiego mi myślenia.

„Wielu było, których łaska dźwignęła z topieli…
Całe rzesze płynące w ślad za Nim drogami….
Lecz bliżsi mojemu sercu są tamci, nieznani,
o których milczą księgi, a których gorycz mi moja
więcej opowiadać umie niż myśl chce
i więcej nie może zrozumieć…
--- Bliżsi mojemu sercu są ci, co nie doszli,
co na czas nie zdążyli,
co się nie dopchali,
i którzy zostali,
i którzy przepadli…”

Jakże często myśl teologiczna wydobywa i ukazuje naszym oczom zwycięzców, tych których łaska ocaliła, wyłowiła z odmętów i zawirowań życia, które przecież ze swej natury jest problematyczne. Pokazuje się nam zwycięzców, a przecież świat to także ci którzy przegrali, nie dopłynęli, nie doszli, nie dotarli. O nich milczą księgi uratowanych.

Do których mi bliżej?
Do tych co przepadli, do tych pogubionych na drogach życia. Ich życiorysy mają coś niepowtarzalnego, bowiem jest w nich ogromne zmaganie się z sobą nie koniecznie zakończone procesem kanonizacyjnym. W tej tajemniczości zmagania, w tym zasłoniętym przed oczami innych trudzie jest coś co mnie fascynuje. To jest właśnie to nie przegadane i nie wyrażone wprost życie. Wydaje mi się, że za dużo mamy dziś odsłoniętych nawróceń, które żebrzą o naszą ciekawość. Pozwólmy sobie i innym na tajemniczość życia, na rzucenie owego całunu na nasze istnienie.

Bliżej mi do tych którzy nie doszli i nie dopłynęli…
Bliżej mi do pogubionych, o których historia milczy. I na całe szczęście milczy. Owo milczenie staje się dla mnie miejscem zatrzymania, nie chcę go zakłócić serią pytań. Chcę posiedzieć na brzegach, z których odpływali zagubieni, chcę pochodzić po drogach, które były ostatnimi drogami, tych którzy nie wrócili. Nie chcę tworzyć nowych dzieł, ksiąg i katalogów ludzi wydobytych. Potrzebuję spokoju, by w ciszy podumać o tych co nie zdążyli i nie doszli. A może doszli tylko inaczej…

Inaczej nie potrafię i nie chcę…
Moja ulubiona od kilku minut poetka, z którą szybko się zaprzyjaźniłem Beata Obertyńska uczy mnie modlitwy.
„Jak kamyki, z pokory aż płaskie i szare,
leżą, twarzą wciśniętą w proch u Twoich nóg
i dziękuje, żeś raczył Łaski swej ciężarem,
wdeptać mnie, szary kamyk, w jedną z Twoich dróg…”

Ks. Tomek
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter